29 grudnia 2014

Blaski i cienie szusowania


Nie miało być już wpisu w tym roku. Miałam nie mieć czasu. Chciałam nie mieć czasu! Niestety, los chciał inaczej. Dzisiaj, zamiast cieszyć się śniegiem, którego przez noc sporo napadało i zjeżdżać po zielonych górkach, siedzę w wynajętym mieszkaniu i pisze ... .

Pod koniec listopada zaczęliśmy zastanawiać się, co by tu zrobić z dwoma dniami wolnego, które się mężowi zachowały. Początkowo szukalismy jakiegoś wyjazdu w ciepłe kraje, może Jamajka albo Dominikana. Przejrzałam kilka różnych stron internetowych, ale nie znalazłam niczego sensownego na 5 dni. Wtedy właśnie zrodził się pomysł wypadu na narty. Pomysł przypadł do gustu reszcie rodziny więc rozpoczęłam poszukiwania ciekawych propozycji. Na góry Blue Mountains zdecydowaliśmy się z kilku powodów. Jeden, to relatywna bliskość - tylko 2,5h od Toronto. Drugi, to ciekawy program dla dzieci, które nigdy wczesniej nie miały nart na nogach. Ostatni, ale wcale nie mniej istotny, to atrakcyjny program dla dorosłych nowicjuszy. Co prawda byliśmy już z mężem wczesniej na nartach, ale ostatni raz miało to miejsce około pięciu lat temu. Potrzebowaliśmy więc jakiegoś odswieżacza.

Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. W drugi dzień Świat, po obiedzie zebraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Następnego dnia pojechaliśmy na zwiady. Udało nam się zapisać Karolcię na popołudnie do szkółki, a my w tym czasie obeszliśmy okolicę i zorientowaliśmy się co i jak z programem dla nas.

Pierwsze kroki Karolci na nartach!

Kanadyjski przysmak - BeaverTail czyli Ogon Bobra.
Bardzo pyszna i kaloryczna przekąska.
Wczoraj Karolcia poszła na cały dzień do szkoły dla małych narciarzy. My do szkoły dla dużych narciarzy ;). Program, na który się zapisaliśmy okazał się strzałem w dziesiątkę. Było 5 etapów, od zakładania nart, przez hamowanie pługiem i skręcanie w prawo i lewo, aż do instruktażu jak sobie poradzić z wchodzeniem i schodzeniem z wyciągu krzesełkowego. Ponieważ my już mieliśmy jakieś doświadczenie, to szybko przeszliśmy przez wszystkie etapy i po 3 godzinach zjeżdżaliśmy już bez instruktora. Była to, co prawda tylko zielona, najprostsza trasa, ale jak na nasze umiejetnosci, w sam raz. Po kilku zjazdach stwierdziłam, że z dotychczasowych doświadczeń, ta górka była najbardziej dostosowana do moich umiejętności. Czułam się na niej pewnie, ale nie było nudno. Oczyma wyobraźni widziałam się na trudniejszych szlakach, na które miałam nadzieję wybrać się dnia następnego. Niestety, moje marzenia brutalnie rozwalił jeden szalony, ruski łamaga (przepraszam za epitety, ale jak o tym myślę, to mi się adrenalina podnosi).

Mężuś na stoku.

Zatem ruszajmy!
Moja ulubiona górka.

A było to tak. Jadę sobie z mojej ulubionej górki. Dojeżdżam już do wyciągu, z nadzieją, że uda mi się zjechać jeszcze jeden raz, zanim trzeba będzie odebrać córcię. Nagle czuję jak coś ciężkiego i z wielką siłą na mnie wpada! Nie wiem co się dzieje. Następne co pamiętam, to straszliwy ból i przerażenie, że mam połamane nogi. Wyję, nie mogę się podnieść i jestem wściekła na gościa, który chce mi pomóc wstać. Ja przecież nawet nie wiem czy jestem w stanie wstać, czy mogę chodzić! Powoli próbuję, sama, bez pomocy, bo tylko ja wiem kiedy mnie boli. Udaje się, choć w prawym kolanie czuję okropny ból. Na szczęście mogę poruszać palcami i lekko zgiąć nogę w kolanie. Kilka osób zatrzymuje się i wymyśla głupcowi, który bez odpowiedniego przygotowania wybiera się na stok i traci panowanie nad nartami. Rusek przeprasza, bo on nie zrobił tego specjalnie. Nie chcę go słuchać. Nie obchodzi mnie, co ma do powiedzenia. Nie znoszę idiotów!
Po chwili podchodzi Pan w żółtej kamizelce. Musi być z obsługi zimowego kurortu. Wzywa pielęgniarza. Pan w niebieskiej kamizelce i niebieskich, gumowych rękawiczkach uciska mi kolano, pod i nad też (w duchu cieszę się, że kiedyś zdecydowałam się na laserowe usuwanie włosów i moje nogi, nawet w zimie, wyglądają przyzwoicie!). Pan niebieski wyrokuje, że to tylko silne stłuczenia. Uff, chociaż jakaś dobra wiadomość. Czekajac na busik, mimo strasznego bólu w kolanie, żartuję z panem w żółtej kamizelce. Pan żółty radzi, żeby okładać nogę lodem,  wziąć dużo środków przeciwbólowych i popić wódką. Kiedy wyrażam nadzieję,  że do jutra noga mi wydobrzeje i znów będę mogła jeździć na nartach, Żółty robi tylko dziwną minę i podaje woreczek do okładów z lodu. Co miał powiedzieć, że mam zapomnieć o nartach, że zwykłe chodzenie będzie mi sprawiało niewypowiedziany ból? Przecież leżącego się nie kopie.
Dzisiaj widzę, jak naiwne było moje myślenie. Kolano to wielka, spuchnięta bania, do tego doszedł ból w karku i w stłuczonych żebrach. Teraz mam tylko nadzieję, że szybko wrócę do siebie, bo poruszanie się przez dłuższy czas, praktycznie na jednej nodze, może być uciążliwe.

Z serii znajdź różnicę.

Strasznie żałuję, że musiałam zostać dzisiaj w domu. Wierzę jednak, że za jakiś czas tu wrócę i zrealizuję swoje plany z wyciągu krzesełkowego :).


2 komentarze:

  1. O wow! Życzę Ci żebyś szybko wróciła na dwie nogi! Jak to dobrze jest mieć wydepilowane nogi nawet w zimę;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki Monika! Ja też mam taką nadzieję, bo ile można się znieczulać mocniejszymi trunkami, prawda ;)?

      Wyobraź sobie jakie mi glupoty do głowy potrafią przyjść, nawet w tak niewesołym momencie ... . Pozdrawiam, J.

      Usuń